Wigilia
Jezus malusieńki
Leży nagusienki
Płacze z zimna
Nie dała Mu
Matusia sukienki...
Gdy byłam dzieckiem płakałam gdy śpiewano tę kolędę...
blog osobisty
Jezus malusieńki
Leży nagusienki
Płacze z zimna
Nie dała Mu
Matusia sukienki...
Gdy byłam dzieckiem płakałam gdy śpiewano tę kolędę...
Noc bezsenna a w niej mroku cień
Myśli po twej głowie kołaczą się
Chcesz coś zmienić rozwiązania brak
Wnet przychodzi czy to ono wołasz
"Tak"
Żyć na maksa co znaczy to
Czy to kraksa, czy przygód sto
Zwykły dzień odpowiedź ci da
To wkładać serce w to co robisz co dnia
Obojętności nie podawać dłoń
Tylko się rzucać wciąż w miłości toń
I nie odrzucać codzienności barw
Lecz się nimi cieszyć, nie grzeszyć
I oglądać je przez różowe okulary
Nadziei miłości i wiary.
Czasami w rodzinie jest tak , że w momencie gdy wchodzi w nią nowa osoba, mąż lub żona, szwagier czy bratowa wszystko się zmienia. Gdy w rodzinie jest choroba psychiczna pomimo tego, że osoba ta zanim weszła w rodzinę wiedziała o niej, to gdy już znajdzie się w rodzinie, jak większość społeczeństwa nie akceptuje osoby chorej i chce ją z tej rodziny usunąć. Tak było i u mnie. Często pozostali członkowie rodziny bojąc się jej rozpadu próbują się dostosować do nowego członka rodziny szczególnie wtedy gdy ma on silny charakter, a osobę najsłabszą nawet jeśli tego tak naprawdę nie chcą - wykluczają, bo wiedzą, że ona nie może im zaszkodzić.
Pójdę na Wigilię. Nie dam się wyrzucić z mojej rodziny. Osobę która mnie nie akceptuje mogę zignorować. Choć tyle razy do tej pory próbowałam się porozumieć. Moi rodzice mnie zapraszali i zależy im na tym żebym była. W końcu to ja się urodziłam w tej rodzinie i mam chyba do niej jakieś prawo.
Ciężkie te relacje.
Dziś w pracy mieliśmy wigilię, dużo ciepłych słów i życzeń.
Ksiądz poświęcił ikony, które zrobiłam z podopiecznymi, wyszły pięknie.
Ponownie grałam na skrzypcach z akompaniamentem gitary, tym razem kolędy.
Wbrew wszystkim trudnym uczuciom jakie pojawiają się u mnie wraz z Bożym Narodzeniem kolędy chyba gra mi się najłatwiej.
Cieszę się, że tam pracuję trafiłam na bardzo wyrozumiałe szefostwo, które rozumie moje ograniczenia, także kadra nie patrząc na małe spięcia jest ok. W pracy z człowiekiem zawsze będą jakieś tarcia, (wszyscy jesteśmy grzeszni). Wigilia to taki dzień gdy wszystko odchodzi w cień 😉, dlatego zaczęłam poważnie zastanawiać się czy jednak mimo bólu i cierpienia spowodowanego trudnymi relacjami nie spędzić jej z rodziną. Moi rodzice są już starsi, mój brat jest chory może warto spróbować się pojednać. Mam jeszcze ponad tydzień do namysłu. Napiszę jaką podjęłam decyzję.
W pracy z ludźmi łatwo o wypalenie. Wkładam w nią całe serce. Nie zawszę spotyka się to z wdzięcznością.
Często źle rozumiana jest moja mała wydajność. Ktoś myśli, że ignoruję lub mi się nie chce, a ja po prostu nie mam siły i muszę odpocząć.
Mój kot jest kotem wychodzącym. Często daje mi do zrozumienia jak bardzo jest mi za to wdzięczny, że daję mu wolność. Nie ograniczam go. Żeby nic mu się nie stało na dworze modlę się do św. Franciszka, aby go pilnował i się nim opiekował.
Czasami nie ma go całą noc( kota 😉) ale to przeważnie latem.
Zawsze jest jakiś element niepewności szczególnie wtedy kiedy go wołam i nie przychodzi, ale myślę, że nawet do zwierząt można zastosować regułę
"Nie ma miłości bez wolności"
Zaprzestałam wysyłania moich książek do wydawnictw. Zresztą nie było tych wydawnictw wiele, może trzy. Chyba tak bardzo nie zależy mi na wydaniu ich. Jest to jakiś kawałek mojego życia, myślę, że mogłyby pomóc osobom, które podobnie jak ja zmagają się z chorobą. Męczy mnie to czekanie na decyzję wydawnictwa. Wysyłam rękopis i czekam aż się ktoś odezwie, mijają miesiące nikt się nie odzywa. Niezbyt przyjemne uczucie.
Zaprzestałam też pisania piosenek, nie mam weny i ... dobrej gitary. Wrzucałam je na Facebook, niewiele polubień. Czasami mam wrażenie, że niektórzy znajomi, których mam na Fejsie nie za bardzo mnie lubią.
Jak to mówił Jezus ( sparafrazuję)
"Mnie świat nienawidził i was będzie nienawidzić"
Ogólnie jestem zadowolona. Mam wszystko nawet w nadmiarze.
Mija dzień za dniem, każdy ma inny koloryt.
Jest praca, cierpienie, modlitwa, czasem dobre czasem mniej dobre jedzenie, w zależności czy mam siłę je sobie przyrządzić. Jest Eucharystia i Adoracja. Jest Boże prowadzenie, które nieraz ciekawie zaskakuje. Jest Miłość.
Jest Bóg - odpoczynek. Jeszcze radości nie ma w nadmiarze, ale modliłam się dzisiaj o nią.
Zastanawiam się czy namaluję kolejny obraz, ( dwa jeszcze nie skończone).
Co będzie jego tematem?
Nasze życie jest jak obraz, który maluje Bóg. Chcę On aby był najpiękniejszy jak to tylko możliwe.
Bóg jest największym artystą.
Kiedyś śmiałam się, że także w komicznymi znaczeniu tego słowa.
Może nie będzie się gniewał.
On też ma poczucie humoru 😊.